Wyjezdzamy z Las Vegas okolo 9.30 rano. Szczescie nie dopisalo:) Nie zostalem milionerem. Będę musiał wstawać do pracy każdego ranka, jak czynilem to dotychczas.
Pierwszy przystanek dzisiaj to Zapora Hoovera. Elektrownia wodna zbudowana w latach 1931 - 1935. Zaraz po wybudowaniu największa - dzisiaj 38 na świecie. Wysokosc wynosi 224 metry, długość 379 metrow. Spora.
Wyjeżdżamy ze stanu Newada i wjezdzamy do Arizony. Po jakiś 10 minutach Arizona wita nas deszczem.
Chcemy wejść na platformę widokowa zwana "Skywalk" Wielkiego Kanionu rzeki Kolorado. Jest ona umieszczona 1219 metrow nad ziemia. Kierujemy się w stronę Peach Springs.
W Kingman wjezdzamy na słynna historyczna trasę "Route 66". Wreszcie ucieklismy przed deszczem. Przed Hackberry dostrzegamy stara stacje benzynowa, zjezdzamy. Robimy kilka zdjec i zbieramy się do dalszej drogi. W ostatniej chwili pytam o platformę. Okazuje się, ze powinnismy jechać w druga stronę, inaczej czeka nas jakies 80 mil "off road". W tych warunkach jechać przez blotnista drogę nie wydaje się nam dobrym pomysłem.
Wracamy do Kingman. Powraca deszcz. Musimy zatankowac, wiec zjezdzam i przy okazji zagaduje ponownie o platformę. Pracownik stacji jest bardzo miły. Pokazuje mapę, tłumaczy drogę i jednocześnie odradza nam jazde:( twierdzi, ze ostatni 21 milowy odcinek drogi jest bardzo niebezpieczny w deszczu. Możemy tam utknac na dobre.... Po chwili zastanowienia decydujemy się zmienić plany. Opuszczamy platformę zwłaszcza, ze widoczność jest słaba przez ciagle podający deszcz. Jest duże prawdopodobieństwo wystapienia mgły.
No trudno. Postanowiamy jechać do Krateru Barringera zwanym po angielsku Meteor Crater. Powstał jakies 50 tysięcy lat temu. Ma 1200 metrow średnicy o głębokości 170 metrow. Spowodował to prawdopodobnie 45 metrowej długości meteoryt. Jest prawie po drodze do Cameron w Arizonie, które będzie nasza baza przez następne 2 dni.
Jedziemy dalej. Po jakiś 30 minutach deszcz zamienia się w śnieg i sypie coraz mocniej. Jest coraz gorzej. Mijamy pierwsze ofiary złej pogody. Miny nam rzedna. Do Flagstaff jest ciagle pod górkę a tu sypie i sypie.
W ostatniej chwili zjezdzamy uciekając przed korkiem. Cała autostrada stoi. Oczywiście kolejny wypadek. Jakiś miły pan z przydroznego sklepiku tłumaczy nam, ze tak może być przez następnych 9 godzin, jak to miało miejsce niedawno.
Wychodzi na to, ze musimy kolejny raz w dniu dzisiejszym skorygować nasze plany. Teraz juz tylko chcemy się dostać do Cameron możliwie w rozsadnym czasie. No nic, wracamy do Williams i jedziemy na północ. Wjezdzamy do Parku Narodowego Wielkiego Kanionu i pniemy się w górę. Przecieramy oczy ze zdumienia: prawdziwa zima. Widoczność się pogarsza tak, ze jedziemy jakies 25 mil na godzinę. Nie ma mowy o podziwianiu widoków. Droga jest cała przykryta śniegiem.
Nie podajemy się, gdy samochód jadacy do tej pory przed nami dezerteruje. Próba sił trwa z 15 minut, po czym nasza wytrwałość zostaje wynagrodzona. Wreszcie widzimy wiecej. Gdy dojeżdżamy do Cameron po śniegu nie ma juz śladu. Niewiarygodne.
Z niecierpliwością sprawdzam prognozę pogody. Ma być juz tylko lepiej. Zobaczymy.
A tak wygladaja nasze pokoje. Nasza baza przez następne 2 dni.
Mr. Buick sprawił sie dzisiaj bez zarzutu. Dobra robota maly
Na kolacja probujemy miedzy innymi tradycyjnego chleba Indian Nawaho. Dobry trzeba przyznac, chociaz zbyt nasiakniety tluszczem. Zostawiamy jakies 2/3 porcji na talerzu. Chyba nie mamy juz dzisiaj sily na jedzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz